sobota, 6 lipca 2013

Irena



Tak. Irlandia to na pewno kobieta, ze skłonnością do łzawych poranków, zwiewnych sukienek, burzliwych monologów i mgiełek zapachowych. Piękna i nie do zniesienia. Troskliwa jak tutejsze zasiłki. Zmienna jak pogoda, chmurzasto–humorzasta. Uprzejma jak rzucane bezwarunkowo „hałarju”. Taka kobieta szumi w głowie, bardziej niż imbirowy chmiel, kiedy wieczorami słucha się irlandzkiego folku w pubach. „Szuma szumarum” po tym szumie, zostaje tylko echo w lesie, kiedy rano wiatr zwiewa najtwardszych zawodników do domu. Później śniadanie, kiedy u nas obiad, potem obiad kiedy u nas kolacja, a na końcu kolacja, kiedy u nas pusta lodówka. ­
Najgorsze w „Irenie” jest jej nieprzeciętne gadulstwo. Warunki atmosferyczne dodatkowo wydłużają konwersację, gdyż pogoda zmienia się stukrotnie w trakcie piętnastominutowej rozmowy. Irena to uwielbia. Wszech przymiotnikowość jej wypowiedzi wciąż mnie zachwyca :”dadslowli, dadslowli!”. I nie wiem, czy to przez mój angielski, czy brak zdolności aktorskich, ale mimo entuzjazmu Ireny odpowiadam, że na deszcz to ja się po prostu wkurzam. I gdybym była wiatrem, to też bym stąd zwiewała.
            Przepraszam. Koniec narzekania. Kobiety trzeba kochać. Wychwalać ich cnoty i zasługi. Trzeba pisać o nich wiersze, wierszyki choćby. Takie nawet niezgrabne i niegramatyczne jak ten:

„Szuma szumarum”
szum mi myśl naszuwa:
naważyła Irena
nam szumnego piwa…”

Pozdrowienia z Irlandii!

M.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz