piątek, 5 lipca 2013

Precz żołądek, do serca!

Nigdy nie byłam zwolenniczką demonizowania słodyczy. Dziwiło mnie postne odmawianie sobie kalorii w Imię Boże, a może bardziej rozmiaru S. Tak jakby różowa landrynka, kostka czekolady, albo Kinderniespodzianka miały w sobie pierwiastek zła, od którego należy przebyć czterdziestodniowy odwyk.  Nie rozumiem jak ma się dusza do żołądka?
Pełna skupienia, pochłonięta znaczeniem kubków smakowych, przełyku, jelita  w wymiarze transcendentnym… zauważam ją na stoliku w kuchni. Wygląda cudownie, uśmiecha się do mnie tymi czekoladowymi ząbkami, czuję jej słodki, uwodzicielski zapach, kusi pulchnymi biodrami, wabi zgrabną pianką na wierzchu, nęci spływającą na talerzyk polewą, by tylko spojrzeć, tylko się pochylić i upewnić, że jesteśmy sobie przeznaczone. Ja i muffinka. To na pewno będzie udany i rozkoszny związek. Nie mogę już dłużej wytrzymać. Krążę zwiadowczo wokół stołu, trochę się waham, trochę gram na zwłokę. Muffinka bacznie obserwuje mój komiczny taniec godowy. Więc w końcu dyskretnie sięgam…
Niestety, kęs za kęsem, upewniam się, że muffinka mnie zwiodła. Że jeszcze kilka godzin temu była zimna, twarda i spoczywała w stanie hibernacji w zamrażarce.  Najpierw kruszy się moje zranione serce, potem cała muffinka, jakby chciała ostatnim tchem wykrztusić: „Ja wiem, że najważniejsze jest wnętrze, więc jestem teraz Twoim wnętrzem i chcę być najważniejsza”. Wtedy przychodzi myśl najgorsza. Ona tam już jest. Już przetransportowała miliony swoich tłuszczy, cukrów, kalorii, glutaminianów i innych ulepszaczo-morderców. Już nic nie będzie jak kiedyś. Muffinka stała się jednym z budulców mojego jestestwa.  A nawet w imię zasady: „jesteś tym co jesz”– ja stałam się muffinką. To mnie przytłacza. Próbuję sobie przypomnieć co robiłam zanim uwiodła mnie m…
W końcu do mnie dociera jak szybko odpowiedź sama mnie znalazła. Bo gdyby przeliczyć grzechy na kalorie, świat cierpiałby na chroniczną nadwagę. Gdyby pokusa miała na opakowaniu zawartość glutaminianów, ulepszaczy, regulatorów, a na końcu skutków ubocznych, nikogo nie korciłoby po nią sięgać. Metody na chudnięcie ze zła pochłaniałyby 70% czasu reklamowego. Za wszelką cenę zmniejszanoby ludzki apetyt na występki w celu ratowania gatunku. Dobro byłoby w modzie, oznaczałoby upragnione „fitt”, a muffinki o smaku wyrzutów sumienia, nadal spoczywałyby w stanie hibernacji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz